„No Time to Die” – piękne pożegnanie z Jamesem Bondem
Miscellanea / / October 07, 2021
Najnowszy film z Danielem Craigiem w roli agenta 007 ostatecznie przełamuje klasyczny wizerunek bohatera, ale z godnością i na czas.
7 października film „Nie ma czasu na śmierć” w końcu trafia na rosyjskie ekrany. Obraz tkwił w produkcji przez lata, zmieniając reżysera (zamiast Danny'ego Boyle'a przyszedł Cary Fukunaga), podstawę scenariusza i znaczną część zespołu. Następnie wydanie było wielokrotnie odkładane z powodu pandemii. A jednocześnie taśma została wysłana do dodatkowego nakręcenia ze względu na to, że sprzęt reklamowany w kinie zdezaktualizował się w tym czasie.
I nie wspominając o tym, że początkowo Daniel Craig nie chciał wracać do wizerunku Jamesa Bonda, deklarując emocjonalnieDaniel Craig: Wolałbym podciąć sobie nadgarstki niż ponownie zagrać w Jamesa Bonda / The Guardian: "Wolałbym podciąć sobie żyły."
Na szczęście nie dotrzymał obietnicy i ostatecznie podpisał kontrakt. Ale ten atak można zrozumieć: aktor po raz pierwszy pojawił się w roli Obligacja w odległym już 2006 roku. Dziś Craig gra agenta specjalnego dłużej niż jego poprzednicy, choć pod względem liczby filmów ustępuje mu Sean Connery i Roger Moore.
Ale co ważniejsze, postać faktycznie pożegnała się ze służbą w poprzedniej części "007: Spectre". Po prostu pięknie odjechał starym autem do nowego życia ze swoją ukochaną, która w przeciwieństwie do innych typowych „Dziewczyn Bonda”, nadal nie umarła.
Ale teraz film z okazji 25. rocznicy trafił na ekrany. Chociaż gdyby został odłożony o kilka miesięcy, to data byłaby podwójna - nawet 60 lat od rozpoczęcia franczyzy. I dobrze, że to wydarzenie celebruje się nie początkiem nowej ery, ale pożegnaniem się ze starą.
W przeciwieństwie do dość nierównej i pospiesznej taśmy „007: Spectre”, nowy obraz stawia wyraźny kres nie tylko losom Jamesa Bonda w wykonaniu Craiga. Piękny i pełen emocji film, bardziej o refleksji niż o wojnie ze złoczyńcą, wydaje się rysować linię pod całą historią klasycznego filmu superszpiegowskiego.
Podsumowanie i pożegnanie
Po opuszczeniu nabożeństwa James Bond wraz ze swoją ukochaną Madeleine Swann (Lea Seydoux) podróżuje w piękne miejsca, ucząc się nie spieszyć i nie oglądać się za siebie. Ale pewnego dnia przeszłość wciąż go dogania, a bohater, podejrzewając dziewczynę o zdradę, żegna się z nią.
Pięć lat później stary przyjaciel z CIA Felix Leiter (Jeffrey Wright) prosi Bonda o pomoc w ważnej sprawie. Tak więc były pracownik MI6 ponownie zostaje wciągnięty w konfrontację między złoczyńcą, który postanowił rządzić światem, a służbami specjalnymi różnych krajów. Musi nawet zmierzyć się z nowym agentem 007 - kobietą, która otrzymała znak wywoławczy Bonda.
Jednym z pierwszych znaków rozpoznawczych ery Craiga, która rozpoczęła się wraz z Casino Royale, było połączenie filmów o Bondzie w jedną serię filmową. Wszystkie te same poprzednie zdjęcia - nawet z Connery, choć z Piercem Brosnanem - łatwo się od siebie oddzielić. Wystarczy ogólnie wiedzieć, kim jest agent 007.
Ale teraz każda nowa część coraz bardziej nawiązuje do wydarzeń z poprzednich. W filmie „Nie ma czasu na śmierć” osiąga punkt kulminacyjny: nawet sama fabuła jest zbudowana na rozstaniu z przeszłością. W tym samym czasie powracają zarówno starzy przyjaciele bohatera, jak i złoczyńca Blofeld z „Spectre”. Czasem wygląda to na zbyt umyślne naciskanie na nostalgię, ale możliwość zobaczenia chociażby przez krótki czas Christopha Waltza w kadrze zadośćuczyni za całą niepotrzebność jego postaci.
Polecenia nie są jednak dla fanów celem samym w sobie. Craig's Bond jako jedyny w historii serii otrzymał pełną biografię. W „Casino Royale” pokazano początek jego kariery, a od filmu do filmu można obserwować powstawanie i zmiany charakteru bohatera. Co więcej, jeśli 007 w wykonaniu Rogera Moore'a starzeje się tylko fizycznie, to dlatego autorzy musieli: dawać mu coraz mniej akcji i więcej żartów, to w wersji Daniela Craiga wyraża się to w ponownej ocenie działania.
Już w Skyfall Coordinates wyglądał na zmęczonego i zagubionego, w Spectrum postanowił zrezygnować ze wszystkiego. Teraz nadszedł czas, aby spojrzeć wstecz i zdać sobie sprawę, że ostatecznie będzie można porzucić przeszłość tylko w najbardziej radykalny sposób.
Ta refleksja, nietypowa dla poprzedniego Bonda, jest ważna nie tylko jako finał jednej konkretnej epoki. Obraz 25 sprawia, że myślisz, że w nowym świecie nie ma już miejsca na klasycznego 007. Nawet ta wersja agenta, pozornie bardziej nowoczesna, przyziemna i lojalna wobec kobiet, jest przestarzała. Czas oczyścić pole na coś zupełnie innego.
Osobisty dramat i historia silnych kobiet
Można spotkać się z opinią, że to wraz z pojawieniem się Craiga autorzy serii na nowo przemyśleli wizerunek Jamesa Bonda. Stał się bardziej niejednoznaczny zarówno pod względem działań, jak i emocjonalności. To nie do końca prawda.
Agent 007 po raz pierwszy szczerze się zakochał i planował wyjść za mąż w 1969 roku w filmie „W służbie tajnej” Her Majesties ”, kiedy mało znany George Lazenby został zaproszony do odegrania głównej roli tylko na jednym zdjęciu. A Timothy Dalton pod koniec lat 80. pokazał Bonda, który wścieka się, kłóci się z przełożonymi i opuszcza służbę dla osobistej zemsty.
I jest nawet smutna ironia w tym, że prace Craiga są teraz chwalone właśnie za to, co wyżej wymienione filmy zostały zbesztane z mocą i głównym. To właśnie oznacza „wyprzedzając swój czas”.
Ale rzeczywiście, współczesna era pokazała nowego agenta specjalnego. I nie chodzi nawet o to, że Bond przestał być portretowym arystokratą. Już w Casino Royale, niegdyś powściągliwy agent, który reagował na wszystko tylko uniesieniem brwi (kolejny cześć z filmów z Moore'em), zakłopotany siedział w ubraniu pod prysznicem obok szlochającego Vesper Lind w wykonaniu Ewa Zielony.
Wzmianka o tej bohaterce nie jest przypadkowa, ponieważ niewidzialnie ściga Bonda aż do części „Nie ma czasu na śmierć”. I to jest kolejny wskaźnik: trudno sobie wyobrazić, że na przykład postać Connery będzie przez lata cierpieć z powodu utraconej miłości i błagać ją o wybaczenie zaocznie.
Dyrektor Carey Fukunagakto wyreżyserował nowy film nie na próżno słynie z opracowania postaci i dramatu: to on nakręcił legendarny pierwszy sezon True Detective. Dzięki swojemu talentowi bohater zamienia się w coś więcej niż tylko starzejącego się i zmęczonego agenta. Ma obsesję na punkcie podejrzeń i zbyt łatwo wierzy w zdradę ukochanej osoby, ponieważ to już się zdarzyło. Załamuje się, gubi i po prostu nie wie, co robić.
W rzeczywistości Bond stracił wszystko, co kiedyś żył: miłość, przygodę, a nawet, co symbolicznie, swój legendarny numer 007. I w tym przypadku sam wyrzekł się przeszłości. Ale nie wie już, co dalej robić.
W trakcie oglądania coraz częściej przychodzi na myśl, że sformułowanie No time w tytule można interpretować nieco inaczej – „no time”. Bond może sam chciałby umrzeć, ale po prostu nie ma czasu, znowu trzeba ratować świat.
Nie, wciąż jest dobry w walce i pościgu - w przeciwieństwie do Moore'a. Ale na przykład agent już zupełnie inaczej traktuje kobiety. Ponowne przemyślenie wizerunków dziewczyn Bonda również nie jest zjawiskiem nowym. Już w środku dziewięćdziesiąte, w epoce Brosnana, coraz częściej stawali się nie tylko pięknościami, które uwodził (a czasem po prostu gwałcił), ale z mocą i główną pomocą w walce. Dla postaci granej przez Craiga dziewczyny stały się również tymi, które mogą albo wspierać i pocieszać, albo niszczyć jego świat. A dla szefa M w wykonaniu Judi Dench bohater miał wyraźnie synowskie uczucia.
Po raz kolejny „No Time to Die” tylko podsumowuje zmiany w charakterze Bonda. Różnorodność typów kobiecych, ze względu na które najwyraźniej zaproszono słynną scenarzystę Phoebe Waller-Bridge, jest tutaj po prostu niesamowita. Jest też nowy, niezwykle zarozumiały agent 007 w wykonaniu Lashany Lynch (nie, nie będzie następnym Jamesem Bondem, kłamią „żółte” nagłówki). Jest seksowna Paloma, grana przez Ana de Armas. Stara znajoma Moneypenny (Naomi Harris) przebłyskuje na chwilę. I oczywiście Lea Seydoux jako Madeleine.
Ale ważne jest, aby zrozumieć, że wszystkie te bohaterki są indywidualne. Teraz muszą nie tylko „zadowolić oko”, ale pełnić całkowicie wyraźną funkcję w fabule. A nawet przesadnie odsłaniająca suknia de Armasa to tylko konieczność. Nawiasem mówiąc, nie przeszkadza jej to w rozpraszaniu wrogów. Ale Bond jest prawie obojętny nawet na takie piękno. To prawie pierwszy raz, kiedy postacie kobiece stają się jego kolegami bez cienia pociągu.
Jedyne, na co można tu narzekać, to to, że prawie nie ma czasu na nowe. Ale po prostu niedopuszczalne byłoby rozciąganie i tak już długiej folii jeszcze bardziej.
Klasyczna akcja i płaski złoczyńca
Być może fani serii dadzą się zastraszyć tak szczegółową historią dramatu, zmęczenia i tragicznych postaci. Ale nie przemęczaj się. Takie gadatliwe opisy są potrzebne tylko po to, by pokazać: „Nie ma czasu na śmierć” jest głębsze i ciekawsze niż wiele poprzednich części. W przeciwnym razie jest to najbardziej tradycyjna taśma o środku specjalnym ze wszystkimi jego zaletami i wadami.
Film Fukunagi jest jeszcze bardziej zabawny i energetyczny niż poprzednie Spectrum. Ogólnie rzecz biorąc, fani od dawna zauważyli, że w erze Craiga udane i słabe obrazy przechodzą przez jeden. „No Time to Die” potwierdza ten trend.
Scena otwierająca, która tradycyjnie zaczyna się przed napisami i utworem tytułowym (tym razem autorstwa Billie Eilish), zachwyci Cię niesamowitymi akrobacjami, pościgami i skokami z mostu. Nawiasem mówiąc, wycięto z niego znaczną część przyczep.
Wtedy odbędzie się jednocześnie kilka spektakularnych, masowych walk. Jeden został nawet sfilmowany bez widocznego sklejania kamerą z ręki na żywo (jakże nie przypomnieć sobie słynnego sześciominutowego odcinkaPrawdziwy detektyw Long Take / Vimeo z "Prawdziwy detektyw»). A tak przy okazji, w tym przypadku takie podejście doskonale zanurza widza w tym, co się dzieje. W przeciwieństwie do wprowadzenia do Spectrum, gdzie strzał z dystansu po prostu pokazywał umiejętności operatora, ale nie niósł żadnego obciążenia semantycznego.
Ogólnie rzecz biorąc, są całkiem piękne sceny dla miłośników akcji: będą niesamowite wypadki samochodowe i loty. Nawet na zwykłe żarty Bonda będzie wystarczająco dużo czasu, a agent i jego asystent zdążą wypić szklankę koktajlu w ogniu kolejnej walki.
Ale wraz z plusami klasycznych filmów szpiegowskich powróciły problemy. Dotyczy to przede wszystkim złoczyńcy. Charakter Rami Maleka o najbardziej absurdalnej nazwie Lucyfer nosi przerażającą maskę i wypowiada typowe frazy o ratowaniu świata i kontroli, które mógłby powiedzieć absolutnie każdy antagonista.
Płascy i niemal komiczni wrogowie są typowi dla serii. Ale jeśli w dawnych czasach opętany złotem Goldfinger z filmu o tym samym tytule był całkiem zgodny z groteskowym bohaterem, teraz o wiele ciekawiej jest oglądać hakera w wykonaniu Javiera Bardema ze Skyfall Coordinates.
W filmie „Nie ma czasu na śmierć” dla zdobywcy Oscara Ramiego Malka jest to wręcz obraźliwe: nie ma absolutnie nic do grania, postać jest raczej zabawna niż przerażająca, a nawet nie bierze udziału w akcji. A jego sposób na przejmowanie świata również wydawał się pochodzić z przeszłości: zamiast wpływać na media, włamywać się do sieci, a przynajmniej kontrolować rząd, znów pojawił się superwirus i tajne laboratoria.
Chociaż być może, gdyby ten element również wyglądał nowocześnie i poważnie, obraz w końcu pogrążyłby się w depresyjnym mroku. A historia Jamesa Bonda, nawet ta realistyczna, powinna być zabawna.
„Nie ma czasu na śmierć” to poprawny i jasny punkt w kolejnym etapie franczyzy. Film zamyka wszystkie łuki i pozbywa się niedopowiedzeń. Era Craiga, zbudowana na przemyśleniu wizerunku agenta 007, doczekała się godnego końca: bardziej emocjonalnego i wzruszającego niż pretensjonalnego. Ale obecny Bond, który nigdy nie ukrywał swoich uczuć, zasługiwał na takie zakończenie.
A fani muszą poczekać na kolejny restart serii, która teraz wyraźnie będzie zupełnie inna.
Przeczytaj także🧐
- Znajdź maniaka, zabij Hitlera i oszukuj mafię. Psychologia z tych filmów cię zaskoczy
- 10 filmów o getcie, które sprawią, że będziesz się zastanawiać
- 10 ekscytujących filmów o zadaniach i grach survivalowych
Niezawodne chińskie marki: 100 mało znanych, ale bardzo fajnych sprzedawców na AliExpress